czwartek, 22 grudnia 2016

Rowerowe Roztocze i Puszcza Solska '16

Szybki wypad, bez zbędnej otoczki (wielu dni przygotowań, planowania etc.). Całość trwała dwa dni, a celem było dotarcie do pięknych miejsc w których byłem wcześniej, lecz teraz już tylko rowerem, nie uzależniając się od jakiejkolwiek innej formy lokomocji.
Celem było miejsce, w którym rozbiliśmy obóz będąc na Roztoczu wcześniej, lecz teraz jechałem sam. Jazda samemu ma wiele plusów jak i minusów, można o tym napisać osobny rozdział wielkiej książki. Tym razem do celu, najkrótsza trasa wynosiła 105-110 km. Pierwszego dnia chciałem zahaczyć o parę miejsc, żeby zobaczyć coś więcej niż tylko asfalt przed kołem roweru, tak więc trasę nieco wydłużyłem.
Z pod Lublina, gdzie mieszkam, ruszyłem około godziny 9-tej. Trasa biegła przez malownicze tereny płaskowyżu świdnickiego położonego w granicach 200 m n.p.m. Dalej przez miejscowość Piaski kieruję się w stronę Żółkiewki. Po drodze krótkie przystanki na jedzenie przygotowane w domu, lecz bez zbyt długich przestojów, gdyż jest do przejechania spory kawałek, a znalezienie odpowiedniego miejsca na nocleg i rozbicie obozu wieczorem zajmuje trochę czasu.


Trasa przebiega spokojnie, pogoda wręcz idealna, a początkowo jedzie się przyjemnie gdyż powietrza nie przeszył jeszcze żar lejący się z nieba. Teren Wyżyny Lubelskiej, na południe ciągnącej się aż do Roztocza, charakteryzuje się malowniczymi krajobrazami, które można podziwiać z wielu wyniosłości terenu. Takie górki z łagodnymi, lecz długimi podjazdami, dają się we znaki po drodze. Cóż tu dużo mówić, na niejednym z nich łydka zapiekła. Rower z sakwami waży parę kilogramów więcej, a jazda tak zapakowanym rowerem różni się nieco od jazdy "na pusto". Przede wszystkim środek ciężkości znajduje się w innym miejscu. Dłuższa jest droga hamowania, a rower nie jest już tak zwinny. Można zapomnieć o pomaganiu sobie w stromych podjazdach stając na pedały, gdyż sakwy działają jak kotwica i trzymają w pionie rower, w momencie gdy bez nich podjeżdżamy odchylając rower na boki.





Przed 70-tym kilometrem mijam zalew w Nieliszu. Pogoda przez całą drogę dopisywała lecz na horyzoncie zaczęły kłębić się ciemne chmury. Dalej kręcę do Zamościa nazywanego "perłą renesansu", którego stare miasto zostało wpisane na listę UNESCO. Choć atrakcje architektoniczne mają dla mnie drugorzędne znaczenie, to nadkładam drogi aby przejechać się uliczkami Zamojskiego rynku.




Z Zamościa do celu zostały 42 km. Wyjeżdżając z tego miasta zaopatruję się w dodatkową żywność i wodę, która nie potrzebna mi była po drodze, a która będzie mi potrzebna już wieczorem i kolejnego dnia.
Teraz kieruję się na zachód w stronę Zwierzyńca i Roztoczańskiego Parku Narodowego. Niestety krótko po opuszczeniu Zamościa łapie mnie deszcz, lecz był na tyle słaby że udało się nie zmoknąć, a jego część przeczekać na przystanku. Chwilę przerwy w oczekiwaniu na rozpogodzenie wykorzystałem na jedzenie i przeanalizowanie mapy.
Dalszą trasę, w kierunku Zwierzyńca, można śmiało nazwać wjazdem do bram Roztocza. Zaczynają się coraz dłuższe odcinki wśród lasów, a po deszczu, kiedy wyszło już słońce, zapach lasu i świeżość słonecznego popołudnia po zgaszonym burzą upale jest niesamowita.



Przed Zwierzyńcem zaczynają się lasy Roztoczańskiego Parku. Na szosie mijam dwie osoby podążające z sakwami lecz jadące w przeciwnym kierunku. Krótkie pozdrowienie na szlaku w formie "cześć" czy machnięcie ręką od razu pokazuje kto jest osobą poruszającą się po trasie czy innym szlaku często, a kto jest tylko niedzielnym turystą. Niestety, coraz więcej tych drugich użytkowników jednośladów, a szkoda.
Do Zwierzyńca docieram już dobrze po południu. Kilka słów więcej o tej miejscowości znajdziecie w innym poście, tutaj: (klik). W tym dniu pogoda jest idealna do różnych aktywności więc w Zwierzyńcu, jak zwykle w wakacje w piękną pogodę, jest mnóstwo ludzi.
Od Zwierzyńca do celu pozostało już tylko 15 km. Po wyjeździe z tej miejscowości mijam stawy Echo, a tuż niedaleko nich łąkę z miejscem hodowli Konika polskiego.





Kawałek dalej wyjeżdżam z granic Roztoczańskiego Parku i kieruję się dalej na południe przez wieś Szozdy i Tereszpol.  Na tym odcinku jest najbardziej stromy podjazd całej trasy. Na odcinku 2,5 km przewyższenie wynosi około 80 metrów wysokości. Powoli kręcąc wspinam się na sam szczyt aby następnie, w większości już z górki, dojechać do lasów Puszczy Solskiej, w której zamierzam spędzić noc.
Ostatnie kilometry tego dnia to gładki asfalt prowadzący przez wsie pomiędzy Roztoczańskim Parkiem, a lasami Puszczy Solskiej.
Do zachodu słońca pozostało około 3 godzin, co pozwala na spokojne znalezienie odpowiedniego miejsca na noc w lasach Puszczy, z dala od ścieżek i miejsc odwiedzanych przez ludzi. Do rozwieszenia tarpu nie wystarczą zwykłe szpilki z których zawsze korzystam gdyż ściółka jest tak gruba i niesamowicie miękka jak dywan, że dłuższe patyki są niezbędne.
Wieczór jak i noc przebiega spokojnie, i jak zazwyczaj po rozwieszeniu hamaka i tarpu, przygotowuję posiłek, a następnie wyciszam się wsłuchując się w odgłosy Puszczy. Spokojnie rozglądający się łoś w oddali, w tle zachodzącego słońca pomiędzy drzewami to niezapomniany widok jaki funduje mi Puszcza na koniec tego dnia. Dzisiaj przebyłem 130 kilometrów.








Tutaj trasa. Przybliż, oddal. Poznaj trasę z tego dnia:


Dzień drugi.
Wieczorem poprzedniego dnia, śpiew ptaków zamienił się w ciszę niedługo po zniknięciu słońca za horyzontem. Chwilę przed wschodem natomiast obudziły się na nowo do życia. Tuż przed 4-tą rano.




Noc minęła spokojnie. Niedaleko w ciemnościach można było usłyszeć przebiegające sarny. Niebo było bezchmurne, a po zmierzchu dobrze widoczne były gwiazdy.
Ranek przywitał mnie piękną pogodą. W nogach nie czułem wczorajszych podjazdów i obudziłem się wypoczęty przed 4-tą. Nie mogłem przegapić wschodu słońca.
Po porannym prysznicu (tak, w puszczy też się da mieć takie wygody!) zabieram się do małego śniadania. Przed trasą nie obżeram się za dużo. Staram się jeść częściej ale mniejszymi porcjami. Dużo lżej znosi to organizm i jednocześnie w ten sposób dawkując pokarm zmniejszamy ryzyko nagłej utraty sił podczas wysiłku, czyli całkowitego pozbycia się węglowodanów (i w języku kolarskim tzw. "zderzenia ze ścianą", czyli gwałtownym opadnięciem z sił).
Przed ostatecznym wyruszeniem w drogę powrotną poświęcam jeszcze trochę czasu na małą "medytację" w tak wspaniałym miejscu, które jest niemalże nie skażone ludzką ręką.
Drogę powrotną z Puszczy do najbliższej szosy obieram trochę inną niż wczoraj, kierując się na zachód, a następnie na północ.










Dzisiejsza trasa, według moich planów, będzie krótsza od wczorajszej. Kieruję się z powrotem do Zwierzyńca, a następnie na północ przez Szczebrzeszyn. Po drodze we wsi Szozdy zaopatruję się w potrzebną żywność, ucinając małą pogawędkę w sklepie ze starszą panią, która mogła by długo opowiadać o życiu w tym regionie. Warto czasami poświęcić chwilę, posłuchać, dowiedzieć się czegoś o ludziach żyjących w regionach które odwiedzamy.
Przed Zwierzyńcem, na dzień dobry, wspomniany wcześniej podjazd z dnia wczorajszego. Znowu ciągnie się w nieskończoność, tylko że od drugiej strony. Po pokonaniu go mamy piękną panoramę na okolicę w stronę południową, mając za plecami Roztoczański Park. Po powolnym kręceniu pod górę czeka mnie w końcu zjazd praktycznie do samego Zwierzyńca, niestety dość kiepskim asfaltem.
W Zwierzyńcu krótki postój w parku, chwila oddechu, szybkie jedzenie i ruszam w kierunku Szczebrzeszyna. Po kawałku drogi wojewódzkiej odbijam na północ, mając kilka pięknych widoków przed Szczebrzeszynem i przecinając trasę swojej ubiegłorocznej wędrówki po tych okolicach (chcesz przeczytać? klik!).
Po drodze poruszam się krótkim odcinkiem szlaku Green Velo, co do którego plany w głowie układają się już od dawna. Dalej mijam zalew w Nieliszu i dłuuugi powrót przez malownicze obszary Wyżyny Lubelskiej. Dzień drugi to 106 kilometrów.












Kilka spraw technicznych. Warto o nich wspomnieć gdyż z doświadczenia wiem, że czasami mogą innym pomóc. Czyli co, z czym, jak i dlaczego...
Rower, sprawa kluczowa. Na bieżąco serwisowany z dużą uwagą, dbałością o każdy szczegół, tak aby mieć pewność że nie zawiedzie. Kwestie różnych własnych "patentów" i rozwiązań zawsze staram się sprawdzać przed, na krótkich trasach, w trakcie zwykłych jazd treningowych, rekreacyjnych, aby to co może zawieźć nie zepsuło wyprawy.
Do transportu rzeczy, tutaj wykorzystałem sakwy Crosso. Dodałem jeszcze plecak Janysporta, który nie był obciążony, aby nie męczyć pleców podczas długiej jazdy. W nim tylko żywność na najbliższe kilometry, papierowa mapa etc. Na ramie jeszcze "tankbag", czyli mała torba mocowana przed mostkiem kierownicy. W nim podstawowe narzędzia umożliwiające ewentualny serwis, dętka i zapasowe baterie do urządzeń które ich wymagają. Także przy ramie pompka, dobrana tak aby pozwalała napompować opony do wyższego ciśnienia niż normalnie, ze względu na cienkie opony wymagające tego.
Nocleg? Zastanawiałem się nad spaniem na ściółce, wykorzystując minimalną ilość sprzętu, czyli alumatę, śpiwór i w ostateczności tarp (jak tutaj, podczas trasy do Białowieży: klik!), lecz postawiłem na wygodę i zabrałem hamak z tarpem. Ma tą przewagę nad innymi rozwiązaniami, że jest wyjątkowo wygodny. W hamaku znajduję się również z dala od gruntu oraz (co dokładnie sprawdziłem) podczas, nawet bardzo silnej ulewy, miejsce w którym śpimy jest całkowicie suche. Pod tym względem w tyle zostaje niejeden namiot. Dodatkowo do hamaka śpiwór Małachowskiego.
Do nawigacji służył Garmin eTrex 20. Niezawodne urządzenie, lecz ze względu na to że jest to elektronika zawsze zabieram zwykłą papierową mapę obszaru po którym mam się poruszać. Do tego mały, kieszonkowy kompas Quechua. Z elektroniki również dwie latarki. Dwie, gdyż poruszam się na rowerze z oświetleniem pulsującym lub stałym o niskim natężeniu również w ciągu dnia. Jedna z przodu, druga natomiast, posiadająca czerwony filtr (używany do poruszania się z latarką po zmroku, tak aby światło, a raczej jego strumień, nie rzucało się w oczy osobom postronnym), znajdująca się z tyłu. Rowerzysta na drogach publicznych jest narażony na różne przygody i "niezauważenie" przez innych użytkowników drogi, poruszających się samochodami, w starciu z którymi nie ma szans. Ludzkie oko, aby coś zauważyć w ułamku sekundy potrzebuje jakiegoś bodźca. W przypadku jazdy rowerem może to być zwykły świecący punkt na kierownicy, a sprawia że szanse na niezauważenie na drodze przez innych maleją.
Elektronika to również aparat z zapasową baterią oraz telefon, oba zawsze zabezpieczone przed wilgocią na które są wrażliwe.
Z moich "leśnych" narzędzi: Tlim Hunterek, Tlim Bushneck i piłka Bahco.
Warto także pamiętać o choćby najmniejszej apteczce w której będą plastry, min. jeden bandaż, itd. Również, bez względu na porę roku, obowiązkowo folia nrc. Awaryjnie można z niej zrobić nawet schronienie.
Pytania? Wątpliwości? Uwagi? Pisz! Chętnie poznam zdanie tych bardziej doświadczonych, dowiem się nowych rzeczy jak również pomogę tym początkującym w rowerowych i leśnych wędrówkach.
Podobają Ci się zdjęcia? Bierz ile chcesz, tylko zamieszczając je gdzieś, napisz skąd je masz.
Do zobaczenia na szlaku!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz