W przeciągu tych dwóch i pół dnia pokonałem rowerem 530 kilometrów. Zasięg wyprawy objął tereny Puszczy Białowieskiej, najlepiej zachowanego lasu naturalnego na Niżu Europejskim. Moim celem jak i małym marzeniem była prosta sprawa – zobaczenie pięknego ssaka, uratowanego przed wyginięciem – Żubra. Aktualnie w Puszczy żyje około 800 osobników tego gatunku z czego około 440 na terenie Polski. W 1919 roku został zabity ostatni osobnik żyjący na wolności na terenie puszczy. Odtworzono jednak populację Żubra ściągając do Białowieży osobniki z ogrodów zoologicznych dzięki czemu od 1952 roku osobniki tego gatunku na nowo mogą żyć na wolności na terenach Puszczy.
Poza Żubrem miałem okazję podziwiać inne gatunki niezwykłych i fascynujących mnie zwierząt których nie widziałem nigdy wcześniej jak wilki, ryś, jelenie, żubronie, łosie oraz z tych które już widziałem – sarny i dziki.
Pomysł wyprawy zrodził się dawno lecz..
doszła ona do skutku stosunkowo spontanicznie. W głowie zrodziły się różne myśli co do wyprawy, które musiałem nieco przeanalizować. Mam tu na myśli elementy zarówno materialne wyprawy jak i te niematerialne, tzn. jak jechać aby dojechać (wbrew pozorom nie do końca oczywista sprawa), co jeść, co pić, co ze sobą zabrać, jak się ubrać, jak skonfigurować rower, jak i gdzie spać. Musiałem przeanalizować mapy, aby mieć w głowie z grubsza naszkicowaną trasę, jednak aby nie było to na tyle „sztywne” abym nie mógł w trakcie jej modyfikować. Głównym celem jak wspomniałem było zobaczenie Żubra jak i „pobycie” choć przez chwilę w Puszczy Białowieskiej. O ile to drugie marzenie można spełnić powiedzmy że o każdej porze, tak aby zobaczyć żubra jak i inne zwierzęta musiałem się udać do Rezerwatu Pokazowego Żubrów który jak wiadomo czynny całą dobę nie jest. Godziny otwarcia to 9 – 17 i w te godzinki musiałem się wstrzelić. Początkowo plan zakładał osiągnięcie celu i powrót w taki sposób aby zmieścić się w przeciągu dwóch dób jednak doszedłem do wniosku iż mija się z celem taka „gonitwa” z uwagi na to że zbyt dużą część trasy musiałbym przebyć po zmroku, a i rezerwat pokazowy jest otwarty tylko do 17. Trasę więc rozłożyłem na trzy dni. Do celu, czyli do Rezerwatu Pokazowego Żubrów, z pod mojego mieszkania jest około 265 kilometrów. Plan dwudniowy, z którego zrezygnowałem, przedstawiał się w ten sposób że wyprawa rozpoczyna się około godziny 2-3 w nocy i docieram na miejsce około godziny 15 (do rezerwatu), zwiedzam, oglądam, podziwiam do 17, noc w lesie i następny dzień to powrót do domu. Jednak jak wspomniałem, zbyt dużą część trasy musiałbym jechać po ciemku co nie wydaje się zbyt dobrym rozwiązaniem nawet z bardzo dobrym oświetleniem. Plan który udało mi się zrealizować prawie tak jak zakładałem to rozłożenie trasy na trzy dni w ten sposób że pierwszego dnia pokonuje około 200 – 220 kilometrów, drugiego dojeżdżam do celu (ok. 40 – 60 km), oglądam, podziwiam i wracam mniej więcej do miejsca w którym nocowałem pierwszej nocy, a trzeciego natomiast pokonuje dystans jaki pokonałem dnia pierwszego, czyli do samego domu.
Co do konfiguracji sprzętu, wahałem się co do opon na jakich mam jechać jednak wybór padł na Furious Fredy od Schwalbe, które dzięki swojej rekordowo niskiej masie dają niezwykłą lekkość przyspieszania jak i pokonywania górek, jednak wszystko to kosztem oczywiście zwiększonego ryzyka na przebicie czego po drodze doświadczyłem, ale o tym później.
Po drodze czekały mnie dwie noce które to postanowiłem spędzić w lasach napotkanych po drodze. Starałem się ograniczyć ilość sprzętu do minimum gdyż w końcu w niecałe 3 dni trzeba jakoś pokonać te pół tysiąca kilometrów a każda dodatkowa rzecz obciążała by mnie niepotrzebnie. Co do snu ograniczyłem się do minimum i zamiast zabierać hamak z tarpem, postanowiłem wziąć jedynie śpiwór z płachtą biwakową. Aby ograniczyć do minimum zabierane rzeczy zrezygnowałem z bagażnika rowerowego, a śpiwór z płachtą przyczepiłem do sztycy, za siodłem. Na plecy natomiast mały plecaczek ze stosunkowo niewielką ilością żywności (jak się okazało ta ilość wraz była zbyt duża gdyż cześć przywiozłem z powrotem do domu) oraz z camelbagiem o pojemności 1,5 l, wypełnionym do końca wodą. W bidonie (0,75 l) natomiast jakiś słodki napój (w trakcie wyjazdu akurat sok wiśniowy, na trasie podczas uzupełniania zapasów w przydrożnych sklepach, zmieniała się zawartość, jednak podczas całej wyprawy w bidonie znajdował się uzupełniany zapas słodkiego płynu natomiast w camelbagu woda).
Wyruszam o 4.45 (mniej więcej godzinę wcześniej pobudka). Pakowania na wyprawę było niewiele, praktycznie śpiwór i to co w plecaczku. Zabieram dzień wcześniej przygotowane kanapki, dokładnie sprawdzam czy wszystko zabrałem i wyruszam.
Pierwsze kilometry w zupełnych ciemnościach, oczywiście oświetlenie w rowerze obowiązkowo. Z tyłu lampka diodowa, z przodu zamocowałem swojego petzla, którego zadaniem nie było pokazanie że jestem na drodze osobom z naprzeciwka lecz także oświetlenie drogi gdyż wyjeżdżając z miasta „z głowy” mam również latarnie, które zniknęły wraz z pojawieniem się krajobrazu pól za miastem. Jest zimno, nawet bardzo. Po pierwszych kilometrach zakładam kaptur, a dopiero na niego kask co okazuje się zbawienne przy panującej temperaturze i ruchu powietrza podczas jazdy. Oczywiście także rękawiczki okazały się niezmiernie przydatne.
Całą trasę pokonałem w długich spodniach (BDU) i niemalże ani razu nie było mi na tyle gorąco żeby przydatne okazały się krótkie spodnie. Temperatura w ciągu dnia nie przekroczyła 14 stopni. Jeśli chodzi o górną część garderoby to wybór padł oczywiście na ubiór „na cebulkę” – dwa cienkie polarki i wiatrówka z kapturem. Nieodzownym elementem są okulary, które dla ochrony oczu powinno się mieć zawsze nałożone. Oczywiście nie mam tu na myśli jazdy nocą z ciemnymi szkłami. Okulary z wymiennymi szkłami, zakupione w jednej ze znanych sieci supermarketów zdały egzamin celująco, w trakcie pełnego słońca i bezchmurnego nieba oczywiście szkła ciemne, natomiast podczas dużego zachmurzenia i zmniejszonego natężenia światła szkła pomarańczowe, rozjaśniające nieco obraz.
Pierwsze kilometry lecą szybko, są to drogi którymi już kiedyś podróżowałem. W plecaku jest oczywiście mapa jako nieodzowny element takiej wyprawy lecz w ogóle do niej nie sięgam i jadę większość trasy „z pamięci”, z analizowania mapy dzień wcześniej. Przy dalszych trasach, gdzie mamy się zmieścić w konkretnym czasie (akurat tu mam na myśli zapadający zmierzch) warto zrobić sobie krótki „program” trasy na podstawie mapy z podanymi odległościami na małej karteczce którą możemy co jakiś czas swobodnie wyciągnąć podczas jazdy z kieszeni. Dzięki temu że wiem z jaką średnią prędkością zwykle się poruszam, jestem w stanie oszacować przybliżony czas w jakim pokonam zaplanowaną trasę. Tak też zrobiłem. Przyjąłem średnią ok. 20-22 km/h (bez przystanków) i „rozkład jazdy” zrealizowałem nieco szybciej niż planowałem na pierwszy dzień. Zapisałem kolejne miejscowości które powinienem mijać o danej godzinie z uwzględnieniem w/w średniej.
Po kolei mijam następne miejscowości wyjeżdżając oczywiście ze Świdnika. Trasa na pierwszy dzień przebiegała następująco: Łęczna, Ostrów Lubelski, Parczew (przed którym mijam piękne Lasy Parczewskie z Parkiem Krajobrazowym Pojezierze Łęczyńskie), dalej Komarówka Podlaska, Drelów, Międzyrzec Podlaski (tutaj kończę jazdę drogami wojewódzkimi i dalej przemieszczam się krajową 19-tką na północ. W tym miejscu wybija 115 kilometr) dalej na północ krajową 19-ką do miejscowości Łosice (wcześniej w okolicach miejscowości Mostów opuszczam województwo Lubelskie i dalszy niewielki kawałek podążam Mazowieckim). W Łosicach na ok. 145 kilometrze robię drugi nieduży postój od początku trasy gdzie ze smakiem pożeram kolejne kanapki. Dalsza droga nie wyróżnia się niczym szczególnym do momentu gdzie za miejscowością Sarnaki wjeżdżam do kolejnego województwa (Podlaskie), a zarazem zaliczam obecność w Parku Krajobrazowym Podlaski Przełom Bugu. Chwilę dalej, przed miejscowością Siemiatycze, przekraczam bardzo wąskim mostem rzekę Bug.
Interesującym jest fakt że na krajowej drodze na której porusza się tak duża liczba TIRów, zbudowano przez tą rzekę most który ma aż tak małą szerokość. Aż dziw bierze kiedy widzi się dwa pędzące z naprzeciwka TIRy które ledwo mieszczą się na moście niemalże ocierając się lusterkami. Niedziwni zatem fakt ze z jednej strony dostrzec można było na poboczu rozwalone wielkie lusterka ciężarówek (sic!) które urwały się prawdopodobnie podczas uderzenia nimi w element mostu. Na szczęście z obydwu stron znajdują się kładki dla pieszych, które również szerokością nie grzeszą (w rowerze mam kierownicę o szerokości 60 cm, a po bokach miałem zapasu może 5-8 cm od barierki do barierki).
W miejscowości Siemiatycze zjeżdżam z drogi krajowej i podążam dalej w kierunku wschodnim kierując się na miejscowość Milejczyce, a dalej na Kleszczele. Kleszczele były miejscowością wokół której zaplanowałem spędzić pierwszą noc gdyż od niej do celu pozostało mi jakieś 55 kilometrów. Przez jakieś 30 kilometrów przed tą miejscowością, poza małymi wsiami, krajobraz przedstawia się dosyć zachęcająco jeśli chodzi o spędzenie nocy, same lasy i pola. I w tych okolicach się też zatrzymałem. Trasa na dzisiaj dobiegła końca, przejechałem dokładnie 210 kilometrów, poprawiając jednocześnie swój rekord życiowy co do trasy jednodniowej o 10 km. Jednocześnie wybiła godzina 15, dzięki czemu łatwo zauważyć że przebyłem ten dystans w niemalże równo 10 godzin.
Wjechałem, a raczej wszedłem prowadząc rower bo nie było ścieżek, do niewielkiego kompleksu leśnego pomiędzy polami, starając w miarę oddalić się od drogi wojewódzkiej (która i tak szczerze mówiąc zbyt uczęszczana nie była). Znalazłem niewielką część która była bardzo gęsto porośnięta jodłami. Miejsce było znakomite. Nade mną gęste gałęzie a ściółka bez żadnych krzewów, zasypana igłami drzew które były doskonałą izolacją od gruntu i były bardzo wygodne. Do zmierzchu zostały niecałe 4 godziny które przeznaczyłem na odpoczynek i przygotowanie posiłku. Noc przebiegła bardzo spokojnie. Było dosyć zimno (w nocy około 5 stopni) lecz wybrany śpiwór sprawdził się znakomicie, a nawet momentami było mi za ciepło.
Drugi dzień wyprawy rozpoczynam pobudką około godziny piątej. Jest jeszcze ciemno i bardzo chłodno przez co wychodzenie ze śpiwora szło mi bardzo leniwie. Poprzedniego dnia przed snem zjadłem bardzo dużo i rankiem nie czuję głodu więc śniadanie zostawiam na później. Zwijam wszystkie rzeczy, śpiwór przyczepiam do sztycy i z czołówką na głowie wydostaję się z lasu do drogi z której wczoraj zjechałem. Czołówkę zakładam na kierownicę a na głowę kask i rozpoczynam kolejny dzień powolnym kręceniem. Początkowo w zupełnych ciemnościach, jednak niebawem słońce nieśmiało rzuca pierwsze promienie na okoliczne pola. Po kilkunastu minutach docieram do miejscowości Kleszczele za którą widać już pierwsze kompleksy leśne łączące się z Puszczą Białowieską.
Do miejscowości Hajnówka zostało 28 kilometrów natomiast do Białowieży 51. Do Hajnówki droga w miarę dobra, mijam parę wsi, a krajobraz cały czas podobny – pola i lasy, z tym że z przewagą już lasów. Droga do Hajnówki strasznie się dłużyła jednak w końcu docieram i do tej miejscowości. Od tej miejscowości pozostał mi już ostatni etap do osiągnięcia celu, najprzyjemniejszy z całej wyprawy. Do Białowieży pozostały 23 kilometry przez Puszczę Białowieską.
Do samej Białowieży wiedzie droga asfaltowa jednak pozwalam sobie na jazdę nieco wolniejszą aby móc nacieszyć oczy i duszę tak piękną puszczą. I rzeczywiście, las zupełnie odmienny od tego w jakim spędzam większość swojego wolnego czasu w okolicach w których mieszkam. No i przede wszystkim niedające się opisać słowami powietrze. Nigdy wcześniej takim nie oddychałem, nawet będąc wielokrotnie w Bieszczadach gdzie są jedne z najczystszych miejsc z bardzo małą ilością zanieczyszczeń, to tutaj daje się wyczuć charakterystyczną „świeżość” tej puszczy. Charakterystyczny widok, zupełnie odmienny od innych lasów, to powalone drzewa, których ilość w obszarze ochrony ścisłej szacuje się aż na 25% masy wszystkich drzew. Dzięki temu do gleby wracają cenne substancje odżywcze, a jednocześnie martwe drewno staje się siedliskiem dla niezliczonej ilości grzybów, których wiele gatunków nie występuje nigdzie indziej w Europie.
Do Rezerwatu Pokazowego Żubrów, który znajduje się 3 kilometry przed Białowieżą, docieram o godzinie 8. Tabliczka oczywiście informuje że Rezerwat otwarty jest od 9 więc godzinny zapas wykorzystuję na dojechanie do Białowieży, zjedzenie śniadania i uzupełnienie zapasu płynów w jakimś sklepiku. Przy okazji robię zdjęcie głównego wejścia do Białowieskiego Parku Narodowego i to jest jednocześnie najdalszy punkt mojej wyprawy.
Po śniadaniu i krótkim pokręceniu się po miejscowości, spokojnym tempem wracam pod Rezerwat, znajdujący się 3 km przed miejscowością, gdzie oczywiście jestem pierwszą osobą. Kupuję więc bilet, rower zostawiam w stojaku i wchodzę alejką na teren rezerwatu.
Pierwszym zwierzęciem jakie dostrzegam jest Ryś. Zwierzę którego nigdy wcześniej nie widziałem, skryło się na samym końcu klatki, co jest naprawdę smutnym widokiem gdyż teren na którym jest przetrzymywany jest naprawdę niewielki w stosunku do wymagań tego dzikiego zwierzęcia.
Idąc dalej można zauważyć obszar o wiele większy, ogrodzony siatką, na którym znajduje się namiastka roślinności występującej w puszczy – drzewa, krzewy, jakieś niewielkie oczko wodne.. jakieś nory, podobne do borsuczych czy też lisich jednak z nieco większymi otworami wejściowymi. Po przejściu dalej kilku metrów moje przypuszczenia się sprawdziły, jest to teren na którym przebywają wilki. Zupełnie nie wykazywały zainteresowania człowiekiem, przynajmniej zza ogrodzenia za którym się znajdowały. Przed moim pojawieniem się musiały dostać coś do jedzenia gdyż dwa z nich były zajęte właśnie rozgryzaniem jakiegoś pokarmu. Z drugiej strony ich terenu widać wejścia do kolejnych nor. Widok naprawdę niesamowity jeśli chodzi o te zwierzęta. Prawdopodobnie gdyby nie moje przybycie do tego miejsca to nie miałbym nigdy okazji obejrzenia wilków. Jednak znowu nasuwa się myśl, czy aby na pewno wszystko jest w porządku jeśli chodzi o wielkość ich terenu. Zwykle wataha wilków potrzebuje nawet kilkuset kilometrów kwadratowych do egzystencji.
Podążam dalej szutrową alejką i nagle moim oczom ukazują się Żubry. Kilka samic, jeden samiec i ich potomstwo. Co do ich areału wydaje się być wszystko w porządku. Paśnik, stosunkowo duży teren, a Żubry i tak skupione w jednym miejscu, odpoczywające spokojnie pod drzewami z których opadają na nich liście. Jak już wspomniałem, na terenie całej puszczy występuje około 800 osobników, co daje prawie 1/3 całej światowej populacji! Obrazuje to jednocześnie jak wiele osobników występuje na tych terenach ale także to jak niewiele przedstawicieli tego gatunku znajduje się na całym świecie.
Podążając dalej mamy możliwość oglądania osobników jelenia gdzie znajdował się dorodny samiec z pięknym porożem oraz dwie samice. Teren na którym się znajdują jest stosunkowo duży, na którym znajdują się zadrzewienia jak i teren otwarty.
Kilka kroków w drugą stroną znajduje się teren na którym przebywa kolejne ciekawe zwierzę, a mianowicie Żubroń. Jest to mieszaniec powstały z połączenia dwóch gatunków – Żubra i Krowy domowej. Jak można przeczytać na tabliczce informacyjnej przy ogrodzeniu, pierwsze osobniki (hybrydy – mieszańce) otrzymano w połowie XIX wieku. Celem powstania Żubronia była możliwość hodowli osobników na nieużytkach, bez potrzeby stosowania pomieszczeń gospodarskich. Jak widać, jak zwykle człowiek maczając palce w tworzenie natury, przekombinował. Eksperyment nie przyniósł zadowalających rezultatów. W każdym bądź razie Żubroń posiada z wyglądu cechy pośrednie pomiędzy dwoma gatunkami z których powstał i jedną z najbardziej dostrzegalnych cech jest jego wielkość która u samców może dochodzić nawet do 1200 kg.
Przemieszczam się dalej gdzie mym oczom ukazuje się kolejne zwierzę widziane przeze mnie po raz pierwszy – Łoś. Akurat były to dwie samice. Łoś ma bardzo charakterystyczny wygląd z ciemnobrunatnym ubarwieniem (ciemnoszare w okresach zimowych). Jak podaje tabliczka informacyjna, w Puszczy Białowieskiej występuje około 30 osobników tego gatunku.
Na następnym ogrodzonym terenie znajduje się wataha dzików. Piękne dorosłe osobniki razem z młodymi. Liczebność w Puszczy – ok. 1000 sztuk.
Wędrówka po Rezerwacie Pokazowym powoli dobiega końca. Po drodze obserwuję jeszcze młodą sarnę chowającą się w kącie wytyczonego dla niej obszaru (liczebność w Puszczy – ok. 1000 osobników).
Największy obszar zamieszkują natomiast koniki polskie czyli konie podobne do Tarpana, który niestety wyginął w naturze w XIX wieku, jednak w rezerwacie utworzono populację u której zachowało się najwięcej cech dzikich przodków.
Gdybym mógł, spędził bym w Rezerwacie o wiele więcej czasu gdyż chwile tam spędzone były jedynie kroplą tego czego oczy do nacieszenia potrzebowały. Zakończyłem zwiedzanie po około trzech godzinach. Była godzina 12, zapas płynów miałem uzupełniony więc nie pozostawało mi nic innego jak powoli ruszać w drogę powrotną. Powrót zaplanowałem dokładnie tą samą trasą jednak zmodyfikowałem nieco odległość jaką pokonałem tego dnia, gdyż planowałem zatrzymać się dokładnie w tym samym miejscu, w którym nocowałem minionej nocy. Trasa trwała by wtedy około 2,5 godz. więc przed 15 byłbym na miejscu, może i wcześniej i przebył bym tego dnia około 110 kilometrów. Postanowiłem jednak zwiększyć dystans na ten dzień możliwie najwięcej jak się da, tak aby dnia trzeciego mieć do przejechania już jak najmniej do domu. I rzeczywiście tego dnia, od rana, przebyłem w sumie około 190 kilometrów.
Na nocleg zatrzymałem się w dużym lesie znajdującym się pod miejscowością Łosice, z której kolejnego dnia miałem do pokonania już tylko 130 kilometrów. Po drodze jednak, przed ulokowaniem się w lesie, zauważam niewielki spadek ciśnienia w tylnej oponie, lecz nic z tym nie robiłem aż do momentu kiedy znalazłem odpowiednie miejsce na nocleg z uwagi na bardzo niewielką skalę spadku ciśnienia. Po rozłożeniu śpiwora i spokojnym odpoczynku z pożywieniem w ręku zabrałem się za zdjęcie dętki i oględziny co skutkowało znalezieniem w oponie niewielkiego kolca, ledwo widocznego (zupełnie jak od krzaku malin..). dętkę szybko załatałem i wróciła na swoje miejsce, na rozgrzewkę w chłodny wieczór dobijając odpowiednie ciśnienie pompką.
Noc znowu przebiegła bez jakichkolwiek zakłóceń, spało mi się wygodnie i także tej nocy, pomimo stosunkowo niskiej temperatury, było mi bardzo ciepło.
Pobudka znowu w okolicach godziny piątej i leniwe wychodzenie z ciepłego śpiwora do chłodnej rzeczywistości. Trasa dokładnie ta sama którą jechałem dwa dni wcześniej.
Po drodze zatrzymuję się na śniadanie w miejscowości Międzyrzec Podlaski gdzie zaopatruję się w jeszcze ciepłe pieczywo. Dalej bez większych atrakcji, jedynie momentami droga się nieco dłużyła i wkładany wysiłek jakoś nie chciał odzwierciedlać przebytej trasy. Drzwi od domu otworzyłem dokładnie w południe.
Spędziłem poza domem niemalże równo 55 godzin. Spełniłem swoje marzenie, przebyłem 530 kilometrów i zobaczyłem niezwykłe zwierzęta. Pooddychałem także niezwykłym powietrzem Puszczy. Podczas 55 godzin spędzonych poza domem spędziłem 22 godziny i 53 minuty na samym pedałowaniu co dało mi średnią na całej trasie 23,2 km/h. Co do sprzętu nie miałem najmniejszych zastrzeżeń, sprawdził się na całej trasie. Co do opon, to dokonałem trafnego wyboru na tak długą trasę. Jeśli chodzi o pogodę to także dopisała gdyż było słonecznie, jednak z racji że jesień zapukała już do drzwi to temperatura mogła być nieco wyższa.
Jakich rad mógłbym udzielić osobom wyruszającym w podobną trasę? Na pewno najwięcej wniosków wyciągnie każdy sam z osobna po prostu dużo jeżdżąc. Mam na myśli pokonywanie tras stopniowo coraz dłuższych, tak aby móc zauważyć co przy danej długości trasy jest nam potrzebne. Późnym latem i wczesną jesienią (oraz w każdej chłodniejszej porze roku) obowiązkowe stają się rękawiczki, nie jakieś cieniutkie wełniane przez które widać palce tylko ciepłe, w miarę grube rękawiczki w których nie zmarzną nam tak łatwo palce przez pęd chłodnego powietrza. Jeśli nie wiesz czy przypadkiem nie będzie za zimno na krótkie spodnie, zabierz długie, ewentualna „niedogodność” będzie znacznie mniejsza niż gdy zabierzesz krótkie spodnie w chłodne dni i wyziębisz stawy.
Poniżej lista rzeczy które miałem przy sobie podczas wyprawy, kto wie, może akurat komuś się przyda:
-oczywiście rower, sprawdzony na dłuższych trasach. Tak samo jak z butami tak samo z rowerem i jego poszczególnymi częściami - nie wyruszaj w dłuższą trasę na zupełnie nowym sprzęcie
-śpiwór, w moim wypadku wybór padł na Małachowskiego Guide Pro 300, oczywiście sprawdzony podczas wielu nocy poza domem dzięki czemu mogę mieć pewność przy jakich temperaturach rzeczywiście jest mi komfortowo a przy jakich robi się chłodniej
-płachta biwakowa, czyli potocznie mówiąc „pokrowiec na śpiwór”, worek oddychający, przepuszczający podczas snu parę wodną na zewnątrz i chroniący nas przed wilgocią, również od Małachowskiego
-mapy trasy którą mamy zamiar przebyć, i nie ważne czy już kiedyś jechaliśmy tą trasą czy też nie, powinniśmy posiadać taką mapę, na wszelki wypadek. Warto także być otwartym w trakcie trasy na jakieś ewentualne zmiany i przykładowo nie jechać jakąś kiepskiej jakości drogą jeśli mamy możliwość jej ominięcia jakimś niewielkim kosztem, tylko dlatego „że dokładnie tędy mieliśmy jechać”. Trochę elastyczności co do planów.
-kompas, no i wiedza jak się nim posługiwać
-camelbag, warto przed wyprawą dokładnie sprawdzić czy jest szczelny i czy ustnik nie przecieka
-dokumenty, jakieś pieniądze na drogę i parę złotych więcej aby w nagłej sytuacji mieć za co wrócić do domu
-podstawowe klucze do roweru, w moim przypadku zestaw ten jest bardzo niewielki gdyż mieści się w jednej małej kieszonce spodni, jest to klucz imbusowy 5mm oraz rozkuwacz do łańcucha z zapasowym pinem do zakucia łańcucha. Koła zamykane są na szybkozamykacze więc nie potrzebuję dodatkowych kluczy, a reszta śrub jest właśnie na ampulową „piątkę”
-nóż, także sprawdzony jak i również sprawdzony sposób jego noszenia podczas jazdy, tak aby nie okazało się że nas gdzieś uwiera. W moim przypadku klasyczny Bushcraft od Tlima z NC6
-źródło ognia, w moim przypadku krzesiwo, no i oczywiście doświadczenie w rozpalaniu nim ognia
-igła z nitką, najlepiej wytrzymałą poliestrową
-metr plastra z możliwością cięcia na kawałki
-chusteczki higieniczne a także chusteczki nawilżane, do pielęgnacji niemowląt
-zapasowa dętka oraz łatki – trzeba pamiętać że jedno nie wyklucza drugiego, czasami łatki nie wystarczą do naprawy uszkodzenia dętki i jesteśmy zmuszeni do montażu nowej dętki-sprawna pompka, taka którą rzeczywiście da się napompować oponę do ciśnienia na którym będziemy mogli jechać, a także wraz z nią łyżki do zdejmowania opon.
-podczas bardzo zimnych poranków przydatna może się okazać także druga para skarpet założona na pierwszą
-okulary przeciwsłoneczne, warto jeśli mają wymienne szkła dzięki czemu w bardzo pochmurne dni jasne szkła mogą nam rozjaśnić obraz
-telefon komórkowy z zapasową baterią
-aparat z zapasową baterią, ważne jest także aby zabezpieczyć tak samo telefon jaki aparat przed działaniem wilgoci jeśli te sprzęty trzymamy blisko ciała, i nie mam tu na myśli tylko pokrowca nawet i z grubego materiału ale przed włożeniem do tego pokrowca wsadzić także sprzęt do woreczka foliowego który będzie w 100% chronił przed wilgocią. Zdarzyło mi się, że podczas wyprawy trzymałem aparat w pokrowcu w kieszeni spodni i na skutek pary wodnej wydzielanej przez moje ciało złapał wilgoć i zaczął szwankować
-no i oczywiście poza materialnymi aspektami ważne, a może i najważniejsze jest to co siedzi nam w głowie, całe nastawienie do tego co zamierzamy robić. Ważne jest aby założyć sobie to że zdobędziemy obrany przez nas cel i zdawać sobie sprawę jaka ogarnie nas satysfakcja gdy go zdobędziemy.
Warto się także zastanowić na tym czy na pewno da się radę pokonać taką trasę, tak jak w moim przypadku, w pojedynkę. Często przy dalszych, samotnych wyprawach może zdarzyć się sytuacja gdzie bez słowa wsparcia, chwili żartu itd, podupaść może nasza psychika. Osobiście lubię samotne trasy i nie mam z tym problemów lecz ta trasa była najdłuższą pokonaną przeze mnie w takim czasie i jednocześnie pokonaną w pojedynkę.
Dla niezdecydowanych polecam jak najbardziej wybrać się na tereny Puszczy Białowieskiej, tamtejszego Parku narodowego jak i Rezerwatu Pokazowego Żubrów, jak nie na rowerze to jakimkolwiek innym środkiem transportu, jest co podziwiać. Pozdrawiam
Dzień 1
Dzień 2
Dzień 3
Witam, ależ piękne fotografie, cudowna przyroda i wreszcie super wycieczka rowerowa.
OdpowiedzUsuń